10 cze 2019

Niezwykły Dzień D w Oflagu 64

Susanna Bolten Connaughton

Popołudniowy nagłówek „Biuletynu Codziennego”, 6 czerwca 1944. Oflag 64 Papers, U.S. Army Heritage & Education Center

6 czerwca 1943 roku, dokładnie rok przed Dniem D, po trzydniowej podróży w zamkniętych wagonach towarowych pierwsi amerykańscy jeńcy wojenni Oflagu 64 dotarli do Szubina. Trzydziestu pięciu mężczyzn wytoczyło się ze swojego więzienia na kółkach i, pomimo dyzenterii i wyczerpania, przeszło niemal 3 kilometry do celu ich podróży. Dwa dni później i kilka godzin po swoim przyjeździe mój ojciec, podporucznik Seymour Bolten napisał między liniami swojego niewielkiego dziennika: „(…) odbyliśmy miłą podróż – pod czujnym okiem strażników”.

Rok później, 6 czerwca 1944 roku, z dala od plaż Normandii, pięciuset czternastu jeńców Oflagu 64 dokonało swojego własnego wywrotowego ataku. Wśród ich uzbrojenia znalazły się sekretne radio, tak zwany „Ptaszek”, wyjątkowe pomysły Komitetu Rozrywkowego i wysiłek niewielkiej grupy jeńców, którzy pomagali podtrzymywać morale i zapewniali przepływ wiadomości i tajnych informacji.

Jak wiadomo już czytelnikom tego bloga, podporucznik J. Frank Diggs, były reporter „Washington Post”, poprosił i otrzymał zgodę na publikowanie mającej wychodzić co miesiąc obozowej gazety. Nazwał ją „Oflag 64 Item”. Była to lekka czterostronicówka donosząca o obozowych przedstawieniach, wykładach i wydarzeniach sportowych.

Aby oficerowie w niewoli mogli pisać do domu, Niemcy wydawali im dwa formularze listowe i cztery pocztówki na tydzień. Ich korespondencja była czytana zarówno przez niemieckich, jak i amerykańskich cenzorów.

Oprócz miesięcznika „Item” jeńcy czytali również jednostronicowy arkusz wielkości plakatu, który skupiał się na wiadomościach wojennych. Jeden z jeńców, Larry Allen,  korespondent wojenny Associated Press i laureat nagrody Pulitzera, został jego pierwszym redaktorem i nazwał go „Nagłówki z AP”. Arkusz podpisywał „Biuro AP w Szubinie”.


Papier, długopisy i ołówki przychodziły z YMCA. Wiadomości pochodziły z dostarczanych przez Niemców gazet i magazynów publikowanych po angielsku i niemiecku przez nazistowskie Ministerstwo Propagandy w Berlinie oraz z jego angielsko i niemieckojęzycznych audycji radiowych nadawanych przez głośniki Oflagu 64.

Ekipa „Nagłówków z AP”. (Od lewej do prawej) Pierwszy rząd: Feldman, Long, Bolten. Z tyłu: Rossbach, Allen.

Mój ojciec, jeden z obozowych tłumaczy, tłumaczył z niemieckiego dla Allena, a razem z nim tłumaczył niemiecką propagandę. Wplatali w nią aktualizacje z „Ptaszka”, jednak na tyle dyskretnie, aby nie zdradzić ich pochodzenia.

Jeniec Dave Englander, inny z przedwojennych i powojennych dziennikarzy napisał później: „Porucznik Seymour Bolten, młody absolwent Uniwersytetu Nowojorskiego (…) miał doskonałą zdolność wynajdywania dobrych wiadomości w gąszczu niemieckiej propagandy.”

 Obozowa kenkarta mojego ojca.

Czasami, gdy wiadomości Allena zbyt sprzyjały aliantom, Hauptman Zimmerman, nazistowski oficer bezpieczeństwa wysyłał Allena na kilkudniową odsiadkę w izolatce. Starszy stopniem oficer amerykański, pułkownik Drake protestował, Allen był wypuszczany i z powrotem wracał do pisania. Po kilku miesiącach takiego cyklu Niemcy odesłali Allena do Stanów Zjednoczonych. Ze względu na jego pracę dziennikarską, pułkownik Drake zrobił wszystko, aby Larry Allen stał się jednym z niewielu cywilów, którzy otrzymali odznaczenie Brązowej Gwiazdy.

Frank Diggs zmienił nazwę arkusza wiadomości na „Biuletyn Codzienny” i nadał mojemu ojcu tytuł Redaktora Tłumaczącego. Pokój 18 „Białego Domu” stał się obozowym newsroomem, dzielonym zarówno przez „Biuletyn Codzienny”, jak i „Item”. Rysownicy map, spadochroniarz, porucznik Charles Posz i czołgista, podporucznik George Durgin, wyrysowali atramentem elegancką mapę sytuacyjną wielkości kart notatnika, aby zilustrować linie bojowe przemarszu wojsk i czołgów. Pomysłowy Durgin poczernił tusz mieszając go z sadzą, którą zeskrobał ze spodu nieskutecznych  ceramicznych grzejników barakowych. Używali tępego czerwonego ołówka, aby rysować, wymazywać i ponownie rysować zmieniające się ciągle fronty walk, wklejając, zdejmując i ponownie wklejając ich mapę sytuacyjną.

Dwa razy dziennie jeńcy ustawiali się przed przed tablicą ogłoszeń w „Białym Domu” znajdującą się przed kantyną, aby przeczytać „Biuletyn Codzienny” około południa wywieszano aktualizacje z niemieckich gazet, a około dziewiętnastej z niemieckich audycji radiowych. Redaktor artystyczny porucznik Ken Goddard stworzył osobne nagłówki, które przyczepione były na stałe do tablicy ogłoszeń. Każde nowe wydanie „Biuletynu” przypinane było pod jednym z dwóch nagłówków „Popołudniowe wydanie radiowe” lub „Dodatek”. Kiedy wszyscy, którzy przyszli do „Białego Domu” przeczytali już dane wydanie, arkusz z wiadomościami przenoszony był do szpitala, gdzie mogli przeczytać go obozowi pacjenci.

Majowe i czerwcowe wydania „Biuletynu Codziennego” oprawione przez introligatornię Oflagu 64. Oflag 64 Papers, U.S. Army Heritage & Education Center

Jeńcy nie byli jedynymi wiernymi czytelnikami „Biuletynu”, jedna z niewielu rzeczy, jakie mój ojciec kiedykolwiek mi opowiedział o swoim życiu w obozie, to to, że nawet Niemcy przystawali, żeby przeczytać „Biuletyn”. Wiedzieli, że było to ich najbliższe prawdy źródło wiedzy.

Po tym, jak każde z wydań powracało z tablicy szpitalnej przenoszone było do obozowej introligatorni. Obozowe „mole książkowe”, podpułkownicy Harry Hauschild, Donald Lussenden i Harry S. Picou zrobili ciemnozielone okładki z płótna ze wzmocnionym grzbietem z szerokim pasem płótna w kolorze żółtym. Po wypełnieniu każda księga zawierała wydania „Biuletynu Codziennego” z dwóch miesięcy. Mierzyła około 120 na 90 cm, miała grubość około 5 cm i ważyła około 1,3 do 1,8 kilograma. Redaktorzy „Biuletynu” planowali, że te zbindowane edycje  zataszczone zostaną przez jeńców do ojczyzny jako ich wojenna kronika.

Jesienią i zimą 1943 roku jeńcy walczyli z odmrożeniami, głodem oraz zniechęcającymi informacjami z frontu. Na wiosnę 1944 roku, aby podnieść morale i zająć czymś swoich ludzi, pułkownik Drake poprosił Obersta Schneidera o zezwolenie na rozpoczęcie przygotowań do imprezy  rocznicowej. Z błogosławieństwem Obersta, jeniecki Komitet Rozrywkowy spędził następne dwa miesiące planując uroczystości mające upamiętnić przybycie pierwszych Amerykanów do Oflagu 64 – Rocznicowego Karnawału planowanego na 6 czerwca 1944 roku.

W tym samym czasie „Biuletyn Codzienny” – jak i cała reszta świata – spekulował na temat długo oczekiwanej inwazji aliantów na Europę Zachodnią. Mężczyźni zbierający się przed tablicą biuletynu mogli przeczytać takie nagłówki:

  • 19 maja: W maju pozostają jeszcze kolejne cztery kompletnie bezksiężycowe noce doskonałe do przeprowadzenia inwazji. Redaktorzy załączyli tabelę ilustrującą fazy księżyca.
  • 20 maja: Cassino [inwazja na północne Włochy] – Preludium do Inwazji; Atak przynętą dla zwabienia większej ilości oddziałów z systemu umocnień wybrzeży Europy.
  • 24 maja: Data inwazji? Brytyjski Parlament odroczył ją do czerwca. W razie „doniosłych wydarzeń wojskowych” przed tą datą...

Jednak, w miarę jak maj przechodził w czerwiec, jeńcy tracili nadzieję. Kapitan Tony Lumpkin zapisał w swoim dzienniku z Oflagu 64, opublikowanym później jako „Captured Yesterday”: „Morale spada. Wszyscy są przygotowani na spędzenie w tym obozie jeszcze jakiegoś czasu.”

6 czerwca poranne wydanie „Biuletynu Codziennego” odwróciło swoją uwagę od wiadomości z frontu ogłaszając: „Amerykański garnizon świętuje pierwszy rok bez kobiet za drutami Szubina.”

Program rocznicowy (…) naładowany jest (…) grami, muzyką, nagrodami, wystawami, eleganckim żarciem i szesnastoaktowym rocznicowym przedstawieniem.
Jednak, zgodnie z już roczną tradycją, nie będzie żadnych kobiet.
Alokohole popłyną strumieniem w jenieckiej wyobraźni.

Poranny nagłówek z „Biuletynu Codziennego”, 6 czerwca 1944 roku. Oflag 64 Papers, U.S. Army Heritage & Education Center

O dziewiątej rano, pod dżdżystym niebem jeńcy zebrali się na Appelle. Gdy tylko strażnicy zakończyli liczenie, zespół Karnawału Półmetkowego wziął się do pracy przygotowując rozgrywki i kontener do zabawy w topielca.

Henry Söderberg, „Mile widziany Szwed” z YMCA, przybył w samą porę na uroczystości. Wjechał do obozu swoim klekoczącym samochodem na węgiel (benzyna była wtedy prawie niemożliwa do zdobycia). Jeńcy powitali go uśmiechemi i serdecznymi uściskami dłoni.

Zanim Półmetek się rozpoczął pułkownik Drake wygłosił przemowę poprzez obozowe głośniki, zapewne podobną do „Rocznicowego przesłania”, które napisał do najnowszego wydania „Item”. W całym obozie zatrzymywano się w miejscu, aby go wysłuchać. 

6 czerwca 1944 roku przypada pierwsza rocznica powstania Oflagu 64. Ostatni rok wypełniony był nieustannymi wysiłkami na rzecz poprawy warunków za obozowymi drutami tak, aby stan psychiczny i fizyczny nas wszystkich mógł zostać zachowany i poprawiony (…) Mamy teraz obóz i życie społeczne, w które wkład ma każdy z nas (…).

Przyjmijmy znowu na siebie zobowiązanie, że (…) podejmiemy większy wysiłek doskonalenia, aby powrócić do naszego życia w Ameryce lepiej przystosowani do wykonywania powierzonych nam obowiązków, a nie gorsi poprzez rolę nie do pozazdroszczenia, jaką przyszło nam przyjąć na tak długo.
 
Niech nikt nie wierzy, że jest jakieś piętno w fakcie bycia honorowo wziętym do niewoli podczas walk. Tylko ten kto walczy jest w stanie podejść na tyle blisko wroga,  aby stało się to możliwe (…).
 
Bądźcie dumni, że zachowaliście się po ludzku zarówno podczas walki, jak i w obliczu przeciwności losu (...)

Krótki moment ciszy w obozie zakończył się wiwatami. Pułkownik Drake nadał lżejszy ton przemowie witając Henry’ego. Söderberg podziękował za ciepłe powitanie i ogłosił, że 6 czerwca jest nie tylko rocznicą Oflagu 64, ale również szwedzkim świętem narodowym i setną rocznicą YMCA. Przy oklaskach i gwizdach mężczyzn w obozie Söderberg wręczył sportowe odznaczenia YMCA obozowym gwiazdom sportu.

Szczekaczki nawoływały uczestników karnawału do wzięcia udziału w grach np. strąć butelkę po mleku i wygraj kawałek niemieckiego sera (ser był tak śmierdzący, że jeńcy uzgodnili, że nikt nie może jeść go w barakach) lub najpopularniejsza zabawa – topielec z udziałem podpułkowników w roli tytułowej. Podpułkownicy mieli wysoki poziom sportowego ducha i dali się zmoczyć dla dobra sprawy. Tymczasem niemieccy strażnicy kręcili się po obwodzie próbując nie uśmiechać się na widok amerykańskich uroczystości.

Wróżbici w turbanach przepowiadali przyszłość, a jeńcy z Hawajów nosili spódniczki z trawy i tańczyli taniec hula. W barakach szubińskiego koledżu odbywała się wystawa hobbystyczna prac jeńców – rysunków, obrazów, a nawet zrobionego przez nich warsztatu tkackiego.

Około jedenastej rano oficer, który czuwał przy „Ptaszku” podszedł do pułkownika Drake’a i przekazał mu coś po cichu.

Przekazana wiadomość rozchodziła się wśród rozbawionego tłumu lotem błyskawicy, z baraku do baraku szły słowa „inwazja się rozpoczęła”. Jeńcy musieli hamować swoją radość do momentu, kiedy Niemcy nie usłyszą tej wiadomości ze swoich źródeł. Rozgrywki i zabawa w topielca toczyły się dalej.

Około trzynastej po południu niemieckie radio ogłosiło przez obozowe głośniki, że rozpoczęła się „próba inwazji”. Jeńcy już nie powstrzymywali swojej radości. Uśmiech zniknął z niemieckich twarzy. Hauptman Zimmerman natychmiast podwoił liczbę wartowników na służbie.

Ekipa „Biuletynu” ruszyła pędem do pokoju 18, aby to wszystko opisać. Nagłówek został najprawdopodobniej namalowany pędzlem, aby stworzyć grube czarne litery składające się na jedno tylko słowo. Zajmowało ono jedną czwartą strony i było szerokości całej kartki: „INWAZJA!” Potem następował napis wielkimi czerwonymi literami: „SIŁY ALIANCKIE LĄDUJĄ NA PÓŁNOCNYM WYBRZEŻU FRANCJI!!” Następnie na niebiesko: „Walka trwa”. Druga połowa kartki zajęta była przez starą niemiecką mapę Europy, na której grubym czerwonym ołówkiem zakreślono miejsca inwazji.

Kiedy obozowi dziennikarze przygotowali już najnowsze wydanie stanął nad nimi Hauptman  Zimmerman. Chciał wiedzieć, jak dużo Amerykanie naprawdę wiedzieli o inwazji, i kiedy się o niej dowiedzieli. Kapitan Doyle Yardley zapisał tamtego dnia w swoim dzienniku: „Czasami korzystniej jest pozwolić ludziom wierzyć w to, co sami chcą myśleć, zwłaszcza w czasie wojny.”

Wracając do zabawy, entuzjazm na Karnawale udzielił się wszystkim. Ludzie rzucili się na jedzenie z Czerwonego Krzyża, które zgromadzili na imprezę. Zakładający się jeńcy robili rewizję swoich szacunków terminu zakończenia wojny, i nawet dobrze znany obozowy pesymista podporucznik Billy  Bingham skrócił swoje przewidywania z 1983 na 1950 rok.

Popołudnie zamknęły rozgrywki softballu, baseballu i siatkówki, po których, o godzinie siedemnastej, nastąpiła uroczysta kolacja. W opublikowanym menu były: smażona mielonka, puree ziemniaczane ogrodowe marchewki i pudding jabłkowy. Ekipa „Biuletynu” przypięła najnowsze wydanie dodatku do wiadomości radiowych:

Z ostatniej chwili
 
Rozpoczęła się inwazja.
Największe wydarzenie wojskowe w historii rozpoczęło się dzisiaj rano, gdy zmasowane siły alianckie uderzyły na północne wybrzeże Francji (…)
Niemieckie radio informuje:„trwają ciężkie walki”.
Szef prasowy Rzeszy Dietrich donosi - „lud niemiecki rozumie doniosłość tej chwili.”
Kolejne informacje spodziewane są dzisiejszej nocy.

Po lewej: Jeden z nagłówków wielokrotnego użytku. Po prawej: Jeden z wielu popołudniowych dodatków do „Biuletynu Codziennego”, 6 czerwca 1944 roku. Oflag 64 Papers, U.S. Army Heritage & Education Center

Anglojęzyczny spiker nazistowskiego Ministerstwa Propagandy trzeszczał przez obozowe głośniki ogłaszając, że znakomita część alianckich wojsk powietrznodesantowych została „unicestwiona”.

O 19:30 w barakach Teatru Bob Rankin i jego Orkiestra otworzyła Show Różnorodności utworem „You Made Me Love You”, po którym nastąpił przegląd szesnastu najlepszych utworów ostatniego roku w wykonaniu chóru męskiego Oflagu 64. Lou Otterbein, najbardziej pomysłowy rekwizytor w teatrze pracował całe popołudnie nad końcową niespodzianką. Na zakończenie show wszyscy występujący wyszli na scenę, każdy z nich trzymał fragment baneru, który razem tworzył napis „Let’s Go Ike*!” Kiedy tłum zaczął dopingować baner, kartonowa rakieta V-1 zjechała po sznurku przewleczonym przez górną część sceny, ciągnąc za sobą kolejny baner z napisem „Let’s Go Ike!”. Publiczność oszalała. Podpułkownik Reid Ellsworth wspominał później, że kilku niemieckich strażników pokazało wątły uśmiech – zastanawiał się nawet czy może i oni również życzyli już sobie końca wojny.

[*Ike – pseudonim Dwighta Davida Eisenhowera (1890-1969) – generała armii Stanów Zjednoczonych i Naczelnego Dowódcy Alianckich Ekspedy-cyjnych Sił Zbrojnych (1943–1945), dowodził „Lądowaniem w Normandii”, był prezydentem Stanów Zjednoczonych w latach 1953–1961.]

Zdjęcie chóru Oflagu 64 opublikowane w „Item”, czerwiec 1944. Zdjęcie zrobione przez Czerwony Krzyż lub przez niemieckich strażników. Zdjęcia szczęśliwych, dobrze ubranych jeńców były dobrym materiałem propagandowym dla Niemców.

Jeńcy świętowali do 10 wieczorem, długo po godzinie ciszy nocnej. W końcu Niemcy nakazali zakończyć dzień. Następnego ranka przyjechało 650 paczek Czerwonego Krzyża z żywnością. Były to paczki „Numer 10”, które zawierały przysmak wszystkich jeńców – masło orzechowe. Tego popołudnia dotarła również przesyłka z YMCA – dwieście szwedzkich emaliowanych zestawów kuchennych, z których każdy zawierał łyżkę, nóż, widelec, talerz, rondel i patelnię.

„Morale osiągnęło szczyty” - zapisał w swoim dzienniku kapitan Lumpkin.

Tego lata i całą jesień „Biuletyn Codzienny” kontynuował śledzenie zmian na zachodnim froncie oraz na bliższym Oflagu 64 froncie wschodnim – powolne postępy sowieckiej Armii Czerwonej z dudnieniem zbliżającej się w kierunku Szubina, w ostatecznej drodze na Berlin. Pod koniec 1944 roku, kiedy liczebność obozu zbliżyła się do 900 osób, a przestrzeń w barakach robiła się coraz mniejsza, mój ojciec, Diggs, Englander i Goddard ścisnęli się w pokoju prasowym, który stał się także ich sypialnią.

Na początku stycznia 1945 roku, liczebność obozu potroiła się do 1500 osób, a większość spośród starszych stażem (ci, którzy byli w obozie od 6 czerwca 1943) straciła na wadze około dziesięciu kilogramów. Na zewnątrz leżało ponad metr świeżego śniegu, a według „Biuletynu Codziennego” temperatury dzienne w ciągu miesiąca nie przekroczyły 1°C. Aby się ogrzać jeńcy zakładali na siebie każdą sztukę swojej poprzecieranej odzieży, a w buty wkładali papier jako izolację.

7 stycznia 1945 roku dźwięk głębokiego wybuchu rozległ się po płaskich ośnieżonych polach Szubina. W całym Oflagu 64 zapadła martwa cisza. Następujący zaraz po pierwszym kolejny wybuch potwierdził nadzieje jeńców – zbliżała się sowiecka artyleria. Wśród Amerykanów nastąpiła eksplozja radości, którą – jak wspominał później kapitan Peter Graffagnino – można było usłyszeć nawet na wieżach wartowniczych.

Każdego dnia odgłosy wybuchów słychać było coraz bliżej. Jedno z ostatnich zachowanych wydań „Biuletynu Codziennego” zostało wydane 12 stycznia 1945 roku z nagłówkiem „Niemcy doświadczają zwycięstwa moralnego”.

Uciekający Niemcy zmusili większość jeńców do marszu w kierunku Niemiec. Natomiast mój ojciec, Diggs, Englander, Goddard i Durgin oraz kilkuset innych jeńców powróciło z wojny różnymi drogami, z pomocą sowieckich „wyzwolicieli” - ciężarówkami i wagonami towarowymi poprzez zniszczoną Warszawę i Odessę. Podczas trwającej miesiącami odysei Sowieci przetrzymywali mojego ojca przez kilka tygodni w obozie w Rembertowie, wojskowym mieście na, w tamtych czasach, wschodnich przedmieściach Warszawy. Był to najgorszy z obozów jenieckich, w jakim kiedykolwiek przyszło im przebywać.

Podczas całej podróży mój ojciec i Diggs nieśli ze sobą księgi „Biuletynu Codziennego”. Złodzieje ukradli im dwa ogromne tomy, a w innym ktoś wyrwał spore kawałki z połowy kartek. Po wojnie Frank Digss powrócił do Waszyngtonu i spędził kolejne trzydzieści siedem lat pracując dla U.S. News & World Report.

Sześć tygodni po powrocie do USA, mój ojciec wyruszył do Berlina jako członek rządu wojskowej strefy okupacyjnej. Jako młodszy urzędnik pomagał stworzyć demokratyczny niemiecki system polityczny. Współpracował również z niemieckimi dziennikarzami – którzy stali się jego przyjaciółmi na całe życie – nad przyspieszeniem denazyfikacji. Potem, już w CIA, w latach 50. zajmował się sprawami Europy Wschodniej i Niemiec, z czego wiele lat stacjonował w amerykańskiej ambasadzie w Bonn. Zmarł 6 czerwca 1985 roku czterdzieści jeden lat po Dniu D i Karnawale Rocznicowym w Oflagu 64.

 
 Seymour Bolten i Larry Allen w amerykańskiej strefie okupacyjnej w Berlinie, jesień 1945 roku.

W latach 70. Diggs ofiarował ocalone księgi „Biuletynu Codziennego” do  U.S. Army Heritage and Education Center. Docenił znaczenie kroniki, ze względu na ilość lekcji, jakie mogły z niej płynąć dla przyszłych pokoleń. Idąc tam i przerzucając sztywne duże strony ciężkich poplamionych ksiąg można zobaczyć luźne odręczne pismo mojego ojca z tyłu niektórych z nich. Ze skromnym wdziękiem „największego pokolenia”, dzielni, pomysłowi i niepozbawieni poczucia humoru redaktorzy „Biuletynu Codziennego” pozostawili obraz ich Dnia D za obozowymi drutami. Allen, Bolten, Diggs i wszyscy jeńcy słusznie cieszyliby się, że „Biuletyn Codzienny” ciągle informuje.

Źródła:
  • Diggs, Frank. Americans Behind the Barbed Wire.
  • Englander, Dave. “Soldier Tells of Paper ‘Published’ at Oflag 64.” Editor & Publisher, 19 May, 1945.
  • Lumpkin, Tony. Captured Yesterday.
  • Oflag 64 Papers, U.S. Army Heritage & Education Center, Carlisle, PA
  •  “Sketches from the Lives of Kriegies in Oflag 64”
  • Yardley, Doyle. Home Was Never Like This.

© 2019 Susanna Bolten Connaughton
Copyright © for the Polish translation by Katarzyna Kacprzak 

Susanna Connaughton jest Vice Prezesem Zarządu Polsko-Amerykańskiej Fundacji  Fundacja Upamiętnienia Obozów Jenieckich w Szubinie. Obecnie pracuje nad książką „The Translator” (Tłumacz) o doświadczeniach jej ojca jako jeńca wojennego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz